Dotychczas znałam
Henninga Mankella jako pisarza kryminałów.
Z
dużą ciekawością wzięłam sie za czytanie Włoskich
butów
wiedząc, że nie znajdę tu kryminalnej intrygi. Klimat książki
wciągnął mnie od samego początku. Powieść
o starym lekarza na bezludnej skandynawskiej wyspie, o zdarzeniach,
które zmieniają jego
dotychczasowe życie i przyzwyczajenia, jego relacje z ludźmi.
I
niespodzianki, które zadziwiają bohatera wolno biegną przez karty
tej powieści. To również opowieść o samotności, starości,
rożnych odcieniach miłości. Uroku książce dodają opisy
skandynawskiej przyrody.
Tej
książki się nie zapomina szybko, zmusiła mnie do przemyśleń i
zastanowienia się nad wyborami, których dokonuję.
Biorąc
pod uwagę, że Szwedzkie kalosze
to ostatnia powieść Henninga Mankella, niejako kontynuacja
Włoskich butów nie dziwi
jej nostalgiczność. Mankell zabiera nas w świat przeżyć starego
człowieka. Nieśpieszna akcja, a jednocześnie trochę kryminału,
odrobina autobiografii i wspomnień, dużo powieści obyczajowej i
wszystko pisane ze skandynawskim dystansem.
Bohater
emerytowany chirurg mieszkający na jednej z wysp szwedzkiego
archipelagu, budzi się w nocy, krztusząc się dymem. Jego dom stoi
w płomieniach a życie rozpada się na kawałki. Mankell pokazuje
jednak, że starość nie oznacza końca życia, że nawet po 70-tce,
kiedy ciało czasami nie funkcjonuje już najlepiej, to ciągle nam
się chce, ciągle nam zależy, ciągle mamy w życiu coś do
załatwienia.
Osobom
starszym powieść przypadnie do gustu, młodszym może się mniej
podobać. Szkoda, że to ostatnia książka tego autora i nie poznamy
finału historii życia Fredericka Welina
Skandynawskie książki to nie zawsze muszą być kryminały!
DW
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz